Bajka o elektrycerzu Vegaterusie i jego przygodach
Dawno temu żył robot o imieniu Vegaterus. Usłyszał, że król
Labtec poszukuje rycerza do gwardii przybocznej. Była to bardzo zaszczytna
funkcja, a więc władca organizował turniej, który miał wyłonić najlepszego
elektrycerza. Pożegnał się więc ze swoją rodziną, oraz z misiem Kreacjuszem,
wziął ze sobą pudełko z gwiazdkami, które zawsze go wybawiało z kłopotów jakich
nigdy nie brakowało w kosmosie. Dwa dni wędrówki minęły nim zobaczył miasto
Exodia- stolicę królestwa, gdzie miały odbywać się zawody. Stanął przed gospodą
i pomyślał, że dobrze byłoby wypocząć przed jutrzejszym dniem, bo igrzyska mogą
nie być łatwe. Wszedł, poprosił o pokój, oraz olej i dokręcenie śrubek i poszedł
spać. Gdy się obudził, ujrzał dwa wschodzące słońca, co oznaczało rozpoczęcie
nowego dnia. Zebrał więc swoje rzeczy i jak najszybciej opuścił gospodę w obawie
spóźnienia się na turniej. Po pół godzinie truchtu nasz bohater dotarł pod
stadion Comarion, gdzie zwykle odbywały się takie uroczystości. Ujrzał tam wielu
Elektrycerzy, którzy tak jak on mieli nadzieję, że zwyciężą. Wśród nich
nieoczekiwanie spotkał swojego dawnego przyjaciela, zwał się on Giga Bajt.
Powitali się radośnie i w tym momencie drzwi się otwarły i wkroczyli na stadion.
Na środku stadionu stała niewielka wieża, gdzie znajdował się władca robotów.
-Witajcie przybysze!- Odezwał się król.- Jak wiecie, postanowiłem zorganizować
turniej, a zwycięzca tych zawodów zostanie jednym z rycerzy mojej gwardii
przybocznej. A zatem życzę wszystkim powodzenia. Pierwszym waszym zadaniem
będzie przyniesienie mi Topora Tatamila, który znajduje się w mieście Gernshore,
macie na to dwa dni czasu.
Nie było to proste zadanie, ponieważ każdy, kto dotknął topora tracił pamięć.
Szczęśliwym przypadkiem Vegaterus o tym wiedział, gdyż kiedy był małym
robocikiem jego tata opowiadał mu o tym toporze. Wraz ze swoim przyjacielem
wyruszył więc do Gernshore. Po dwóch godzinach dotarli do miasta, gdyż nie było
zbytnio oddalone od Exodi. W mieście pytali wszystkich napotkanych przechodniów,
gdzie znajduje się Tatamilowa broń, lecz nikt tego nie wiedział. W końcu jakiś
staruszek powiedział:
-My tego nie wiemy, lecz stary mędrzec o imieniu Gerkolus wie. Udajcie się do
niego, a znajdziecie odpowiedź na wasze pytania.
Mędrzec mieszkał na wzgórku w środku miasta, więc nie trudno było do niego
trafić. Powiedział im, że topór znajduje się pośrodku labiryntu
rozprzestrzeniającego się pod miastem. Niestety. Oprócz tego, że topór powodował
utratę pamięci u każdego, kto go dotknął, było jeszcze to, że jest strzeżony
przez olbrzymiego potwora Atrefacjusza. Było to stworzenie potworne: pół słoń-
pół tygrys. Rycerze przerazili się nieco tą wiadomością, potrafili, bowiem
rozkręcać wszystkie śrubki, albo utoczyć pół litra oleju, ale walka z żywym
potworem to, co innego, postanowili jednak spróbować. Gdy dotarli do wieży,
gdzie znajdowało się zejście do podziemi, postanowili trochę odpocząć, naradzić
się. Znaleźli przy wyjściu kilka pochodni, wzięli więc dwie i ruszyli. Szli tak
i szli, kiedy nagle usłyszeli głośny ryk. Vegaterus ze strachu przypomniał
sobie, że ma pudełko ze swoimi gwiazdkami, wyjął je i trzymał w pogotowiu,
gwiazdki jarzyły się blado. Wreszcie ujrzeli poczwarę, Vegaterus rzucił w nią aż
dwie gwiazdki. Olbrzymi potwór nagle skamieniał i rozpadł się w drobny mak. Giga
Bajt był mile zaskoczony tym obrotem sprawy i nie krył zdziwienia. Po godzinie
marszu ujrzeli przed sobą w wielkiej sali topór Tatamila. Ucieszyli się obydwaj
pamiętając jednak o przestrodze wymazania pamięci. A więc założyli ochronne
rękawice i przy ich pomocy włożyli topór do plecaka, aby móc go
przetransportować bezpiecznie do Exodi. Król bardzo ucieszył się, że jako
pierwsi ukończyli zadanie. Władca ogłosił tydzień przerwy przed kolejnym
zadaniem, więc mieli czas zwiedzić piękną stolicę kraju. Czas minął im bardzo
szybko, dlatego zdziwili się, gdy w ich drzwiach mieszkania stanął posłaniec od
króla z wiadomością takiej oto treści:
"Z powodu braku czasu oraz chęci, zawiadamiania was bez żadnych ceregieli przez
posłańca oto one. Macie rozwiązać: Co to jest za miejsce, które nie ma ani
ścian, ani murów, ani krat, a którego nikt nigdy jeszcze nie opuścił, ani nie
opuści?? Na odpowiedź pozostawiam wam jeden dzień."
W tym momencie na ulicach zapadła cisza, gdyż władca rozkazał aby nic nie
zakłócało spokoju elektrycerzy przed rozwiązaniem zagadki. Vegaterus i jego
przyjaciel długo się głowili, myśleli i szukali w książkach odpowiedzi, ale nie
umieli jej znaleźć. Giga Bajt powiedział w końcu, że odpowiedzi można szukać w
całym kosmosie, wtedy to Vegaterusa olśniło i zakrzyknął:
-Tak, mam. Odpowiedzią jest kosmos.
Z radości, aż podskoczył. Następnego dnia z samego rana pobiegli do króla z
odpowiedzią. Król był pod wrażeniem i oznajmił im treść następnego zadania.
Brzmiała ona tak:
-A więc dobrze, po zwycięskim przejściu dwóch tak ciężkich
prób przyszła pora na trzecią i ostatnią. Będzie to turniej elektrycerski na
planecie Bacedron. Dotrzecie na nią jutro statkiem Dioptryk. A teraz idźcie
przygotować się do podróży. Na statku znajdowało się pełno roboluksusów np.:
baseny oleju z najwyższej półki, źródła czystej energii, sale rozrywki itd. Na
wyznaczoną planetę wraz z resztą elektrycerzy dotarli tak jak mówił władca
następnego dnia. Planeta była wielkim pustkowiem, pozbawionym wszelkiego życia,
dlatego wybrano ją na elektrycerski turniej. Pierwsze walki miały być rozegrane
po południu, więc mieli trochę czasu, żeby się przygotować. Pierwsze walki
rozpoczęły się na pustkowiu imienia Deliversyz. Po stoczeniu dziesięciu
wygranych walk Vegaterus doszedłdo finału. Giga Bajtowi z troszkę gorszym
wynikiem także udało się przejść do ostatniej finałowej walki. Zrządzeniem losu
przyjaciele musieli walczyć ze sobą i bardzo ich to zmartwiło. Postanowili więc
razem oznajmić królowi, że nie będą ze sobą walczyć z powodu ich wielkiej
przyjaźni i że wolą być dalej zwyczajnymi elektrycerzami, niż gdyby mieli zerwać
swą wielką przyjaźń. Władca był tak zachwycony postawą przyjaciół, że postanowił
przyjąć obydwa roboty do swojej straży przybocznej. I tak też się stało.
Wojciech Kornasiewicz
Wszelkie prawa zastrzeżone przez autora Ž